wtorek, 8 września 2015

Castle Triathlon Malbork





Ustalmy jedno. Ten wpis wcale nie oznacza, że Ophelia wraca. Darujmy sobie obietnice bez pokrycia. Owszem, pula zdjęć rośnie, ale doba się kurczy. Wiek robi swoje, wieczorem bliżej już do poduszki, niż komputera.

Takiej okazji jednak nie mogłam pominąć. Oto Wojtek - bohater i motor napędowy tego wpisu. W ostatnią niedzielę postanowił pokonać Castle Triathlon na dystansie Iron Man w Malborku. Po raz drugi. Bo prawdziwym Iron Man'em Wojtek został już ponad rok temu. Wtedy nie mogliśmy mu towarzyszyć, teraz nie mogliśmy tego przepuścić.

Dzień był długi (pobudka o 4!), a pogoda totalnie nas zaskoczyła. Negatywnie niestety, choć może fakt, że zapowiadane burze jednak się nie zjawiły, trzeba by traktować jako łaskę losu? Nic to dla widzów, omotanych w koce, szczelnie opatulonych kolejnymi warstwami ubrań. Ta banda śmiałków, wariatów zupełnych, przepłynęła kilometry w rzece, przejechała trzycyfrowy dystans na rowerze a do tego jeszcze przebiegła maraton lub jego połówkę (dla niewtajemniczonych - dystans pełen 3,8 km pływania, 180 rower, 42 + biegiem, dystans połowiczny - pół wcześniej wymienionych). Nie przeszkodził ani deszcz, ani dokuczliwy wiatr. Pierwsza osoba na mecie pojawiła się po blisko 9 i pół godzinach. Ostatnia po 16. Nasz bohater z czasem 11:39:45 zajął 40 miejsce (na 180 osób).

Tym razem Dziad był po mojej stronie barykady - tej kibicowskiej. Towarzyszył nam też jego bratanek - lat prawie 11. Zahartowany rowerzysta, ledwie dzień wcześniej wszyscy trzej panowie pokonali razem ponad 30 km, w czasie, kiedy ja robiłam starannie zaplanowane nic. Jeśli gdzieś na trasie biegu słyszeliście zachętę do skosztowania drożdżówek w power poincie, to na pewno był Julek. Ochoczo oklaskiwał kolejnych zawodników, zagrzewając ich do walki energetycznym "dajesz! dajesz!". No i miał też mnóstwo pytań. Najczęstszym było urocze "Is that Wojtuś?", kiedy tylko na horyzoncie wyłaniała się sylwetka mu podobna. Bywało też poważniej ("Wujku, a nie boisz się, że umrzesz?"). Padło też "po co?". Czy bardziej po to, żeby zmierzyć się z innymi, czy bardziej ze sobą? Zgodnie odpowiedzieliśmy, że obie możliwości są bardzo prawdopodobne i zależą na pewno od osoby.


No ale właśnie, Wojtku, po co?



niedziela, 25 stycznia 2015

it takes an ocean not to break


Nie będę oryginalna - zimy nienawidzę. Dlatego też będę się na razie zanurzać w czasy, kiedy jej nie było. To listopad 2014 Łeba. Piękny, ciepły weekend. Na szczęście, bo jako rasowa gapa zostawiłam w domu wszystkie swoje rzeczy. A potem jeszcze płaszcz, po drodze u znajomych. Na szczęście znów został sprawdzony polar, a gile (wówczas do pasa!) nie przypuściły dalszej inwazji.
































czwartek, 1 stycznia 2015

30. Bieg Sylwestrowy + Bonus Hokus Pokus

Sypie śnieg, jest minus 5. Ślisko i wieje. Zima w pełnej odsłonie. A mimo to, ten bieg, od trzydziestu już lat przyciąga chmarę wariatów. Wariatów! I nie mówię tego tylko dlatego, że ja - dziecko anty-sport, a do tego kot piecuch - nie wyobrażam sobie takiego wysiłku w takich okolicznościach przyrody. Ten bieg, ma swój jedyny w rodzaju zwyczaj. Owszem, jest ściganie się, odmierzanie czasu, rywalizacja. Ale wszystko jakby z mniejszym zacięciem i w lepszym humorze. No i te stroje! Karnawał czas zacząć!

(zdjęcia super nie są, bo aparat zniósł warunki gorzej niż biegacze, cóż, to jego ostatnie podrygi)


















I na koniec bonus:




Czary mary. Tak tam jest człowiek!